ROZTERKI ADAMA

Bartosz Lis

 

Rozdział 1

Ide z psem!! - Zawołał Adam, wychodząc z psem na smyczy, na klatkę, a potem  na dwór
Chciał coś przemyśleć, zrobić coś dla siebie zwłaszcza teraz, kiedy całą swą    energię poświęcał dla swojego siostrzeńca. Wyjście z psem było jedynym dla niego  wyjściem, na oderwanie się od szarej rzeczywistości.
Dlaczego ja? Czemu to akurat mnie spotkało - myślał - Nie umiem się sobą zająć, już od najmłodszych czasów nie mogłem, ale powinienem. Co teraz z tego mam?? Właśnie że nic, łooojks!! - musiał przerwać rozmyślanie, gdyz pies pociągnął go w stronę innego psa, trochę to trwało, zanim doprowadził go i siebie do porządku, lecz udało się.
Przecież ja nie mam przyjaciół - rozpoczął kolejną część rozmyślań, bacznie się przyglądając psu, by ten znowu go nie pociągnął i przerwał jego wolny czas. - nie mam, i właśnie w tym jest problem. Nie mam żadnych kolegów, przecież w sumie to jest tak, że ja nikomu nie mogę na tym świecie zaufać, nikomu zwierzyć, ani z nim szczeże porozmawiać. Mama jak zwykle siedzi w tej swojej firmie, och i jak zwykle nie ma dla mnie czasu, tata... już dawno przestał płacić alimenty... nie mam rodzeństwa.. a Robert?? Przecież on nie jest nawet kimś, jest skończonym dupkiem, któremu w ogóle nie można zaufać. Do czego doprowadziło go jego zachowanie.. do nie ufstwa ze strony innych?? Nie tylko. A co mam powiedzieć o Łukaszu i Arturze?? Eh może i kolegami są, ale są "sztuczni", nie można im zaufać, gdyż są "fałszywi" za grosz wyobraźni... oni mają więcej czasu dla siebie... ale nie potrafią go wykorzystać. W sumie to ja nikogo nie znam. Wszyscy są ludźmi, którymi.. no właśnie... są ludźmi, a jak każdy człowiek mogą mnie w każdej chwili zaatakować, zrobić mi coś, jestem.. jesteśmy do siebie tylko przywiązani, znamy się, lecz... żyjemy jak w stadzie... uważamy, że się bardzo dobrze znamy, że jesteśmy przyjaciółmi, ale tak na prawde... każdy z nas, ja i ty, i Robert i nawet mama, która mnie urodziła, jest dla mnie obca, bo przecież, ona mnie tylko urodziła i wycowała.... dała mi żyć. ?! Mie liczmy już tej mamy.
No chodź już - Powiedział do psa, kiedy ten zaczął się trzepać na znak, że jego nocna toaleta na dworze jest skończona.
Ech Dumler, gdybyś ty był człowiekiem - Powiedział Adam do psa i poszli do góry.

Rozdział 2

- Mam już wszystkiego dość ide sobie pograć. - Powiedział Adam i poczłapał do komputera, znajdującego się w następnym pokoju.
- Nie rozumiem mojej mamy, podnieca się byle czym, jak można lubić coś co zachowuje się okropnie... Jak wariat?! Przecież mowa o moim małym siostrzeńcu. Nie że czuje się zazdrosny, ale jest okropnie. Jak ona może kochać i podniecać się... tym czymś! Przecież to niedorzeczne... Tak być nie może!!! Byle co to on jest święty. Ostatnio to mi się oberwało przez niego. On sobie jadł chrupki, to ja dostałem. Czemu?? Bo ja go pilnowałem, i według jej, go nie upilnowałem. To jest niemożliwe, to jest zdrada, byle co to on jest na 1 miejscu, nie to to, że ja mam tylko 12 lat, ale zawsze wszystko przypada jemu. Jemu wszystko wolno brać co moje, a jak mu nie chce dać to zaraz płacze, i jest na mnie, ze go niby bije. W końcu on ma tylko 2 lata, ale jak chce zabrać coś mojej siostry i dać jemu, to zaraz wielka afera, że nie, że to nie jego, a o moje żeczy to już nikt się nie martwi, bo on może poniszczyć, pisać w moich kalendarzach, oraz robić co mu się podoba, nawet bawić się PIENIĘDZMI! Jemu wszystko można dać, bo on niby taki "głupiutki". Lecz... czasami jest bardzo miły... warto go kochać, bo on to odwzajemnia, wiadomo jest człowiekiem, tylko takim małym, głupiutkim, ale to nie powód, by od razu rujnować komuś życie. A to życie... życie jest okrutne, czemu ludzie podniecają się takimi "bachorami" przecież takie bękarty nie są ani fajne ani miłe, zwłaszcza takie w wieku 2-4 i 5-8 lat... wtedy stają się najgorsze, stają się rozwydrzone, hamskie wścibskie bo nie znają umiaru, dziwią sie czemu nie to, a same robią. Nie wiem czemu ludzie tak mile na nie reagują. Ja na pewni nie będę miał dzieci. - Cholera komputer się zaciął!! - Przerwał myślenie i spojrzał właśnie na wchodzącego "Dumla" dość średniego psa z pięknie ulizaną sięrścią, błyszczącą, bardzo ciemną. JEdnak cały nie był ciemny, był jak krowa, tylko w brązowe łatki, przyznam, że wyglądał dość śmiesznie.
- Dumler!! - Syknął Adam spoglądając jeszcze raz na psa, szykował swą złość, by odreagować na nim, lecz coś go powstrzymało... to to, że dumler wyglądał tak niewinnie, tak jak Paweł, jego dwuletni siostrzeniec, a Adam, słynął z tego, że wszystkiego mu było żal i tylko na prawdę żadko popadał w złość.
- Nie nie mogę! - Powiedział powstrzymując złość - Przecież nie zrobię tego, chodź Dumler, chodź do pana - Zawołał psa klepiąc swoją rękę o nogę, na znak, że pozwala mu wejść do pokoju.
- Nigdy ci nic nie zrobię Dumler mój staruszku - Powiedział do sędziwego psa, wyłączył komputer, pościelił łóżko i poszedł spać.
    Następnego dnia Adam obudził się dość późno. Spojrzał swoimi smętnymi i jeszcze zaspanymi oczyma na kosz psa do spania, który zawsze leżał w jego pokoju. Był pusty.
To dziwne - Pomyślał Adam wiedząc, że zawsze to pies czekał na niego aż wstanie by razem z Adamem zejść na dół do kuchni na śniadanie.
Adam nie myśląc o niczym innym niż tylko o psie, szybko zszedł na dół do pokoju mamy, spojrzał na nią, lekko się wykrzywił. Jej spojrzenie powiedziało wszystko: pies zdechł.

Rozdział 3

Kolejne dni były dla Adama coraz gorsze, były wręcz udręką dla jego oraz rodziny. Śmierć psa przysporzyła im komplikacje z powodu niechcianych sąsiadów, których rodzina tak nieznosiła.
Ostatnimi czasy Adam musiał iść do Aśki, oddać jej katalog. To była chyba jego najgorsza przechadzka w życiu, wiedział że musi udać się do terenów okropnych, to terenów gdzie mieszkają sami jego wrogowie, ale koniecznie obiecał Aśce, że pójdzie, więc wyruszył ze swojego jednorodzinnego domku, ostatnio bardzo zapuszczonym, po tym jak pies zdechł, ogrodnik się jakoś nie zajmuje ogrodem. Potrzebny był ogrodnik, ponieważ jak to Adam wiedział, matka zatrudniła go ażeby kosił trawkę, i zajmował się rabatkami, bo oczywiście nikt tym się nie mógł zająć. Zawsze jeszcze za czasów, kiedy Dumler żył, zawsze niszczył rabatki, rozkopując je, lub zupełnie niechcący skacząc i rozdeptując je, pies nie zwraca uwagi na takie rzeczy, ale ogrodnik zawsze się na niego złościł, lecz szybko poprawiał mu się humor, wiedząc, że zaraz będzie coś do roboty.
Adam właśnie przeszedł przez bardzo ruchliwą uliczkę, i zaczęło się, był na "obcym" terenie, tutaj mieszkali tylko sami wrogowie, ludzie zupełnie go nie znający patrzyli się na niego, jak by był z innego świata, jak by wiedzieli że nie jest "stąd" lecz przeciez mieszkali w tym samym mieście lecz w innej dzielnicy. Adam ukończył właśnie szkołę podstawową, i poszedł do gimnazjum, bardzo nie lubił swojej starej klasy, nie miał wrogów, ale uważał że tak jest, nie chciał ich nawet widzieć, bo wtedy było by jeszcze gorzej. Szybko skręcił w wąską uliczkę, którą nikt nie szedł i pomyślał sobie w duchu: - Dobrze że moje znajomości w szkole ograniczyły się jedynie do mojej klasy.
Był piękny dzień, słońce ładnie smażyło opalające się dziewczyny przy domku Aśki. Adam nie zwracając na nie uwagi, zadzwonił do niej domofonem i wtedy dziewczyny się odezwały:
- Aśki nie ma!! - zahihotała jedna z nich
- Właśnie, Aśki nie ma !! - powtórzyła druga dziewczyna również chichocząc, Adam zaczął się bać tych dziewczyn, przyprawiały go o odrazę..
- A kiedy będzie?? - Zapytał się grzecznie
- Oj tego nie wiem, ale jeszcze dzisiaj na pewno - Odpowiedziała równie grzecznie jedna z dziewczyn opalających się przy domu Aśki.
- No to to ja wiem, i na pewno już nie przyjdę - pomyślał Adam i zaczął się szybko zmywać, gdyż usłyszał głośne chchoty z domka na przeciwko, wiedział, że go zauważyli.
Zaczął szybko iść do domu, lecz zauważył swoich największych wrogów: Maćka i Jacka, szybko myk w inną uliczkę, a tam Arek i Łukasz... co robić?? Adam czuł się otoczony, zaczął biec w drugą stronę coraz głębiej "ziemi zagłady" chciał sie gdzieś ukryć. Spostrzegł że Maciek i Jacek skręcili w drugą uliczkę, spotkali się z Arkiem i Łukaszem, a oni zaczęli o czymś rozmawiać. Adam był zbyt blisko, by ich nie słyszeć:
- Hehe, dobrze powiedzieliśmy temu ogrodnikowi co nie?
- No, ale będzie mu się miało >:D
- Heh, a co z kasą?? damy mu ją??
- No co ty, Arek ocipiałeś?? Jasne że nie! Ten bobek dał się nabrać!! Hahaha!!
Wszyscy czterej zaczęli głośno się śmiać i rozeszli się.
Adam przy szybkim powrocie do domu zaczął rozmyślać, o co im chodziło, kto się miał nabrać, ja nic z tego nie rozumiem, o kim oni mówili??
W domu, matka jak zwykle dawała rozkazy Adamowi:
- Adam! Złazić na dół, do piwniczki ogrodnika, potrzebuje z tamtąd nawóz do kwiatków!! Ale szybko!
Oczywiście Adam posłusznie wykonał rozkaz, unikając w ten sposób kłótni ze strony mamy. Nie znosił piwniczki ogrodnika, była zawsze jakaś mroczna, ale jak trzeba było iść, to idzie.
Zaczął schodzić coraz niżej po schodach, coś go zaczęło kłuć w sercu, przypomniał sobie o psie, o najlepszych chwilach spędzonych z nim, o tym jak to było fajnie i jak się bawili. Już otwierał drzwi od stryszku, zapalił światło i zobaczył coś co przyprawiło go o niemały zawrót głowy, sekarory, nożyce i inne ostre narzędzia, nawet łopata i grabie były całe we krwi. Teraz już wiedział, o czym tak rozmawiali jego koledzy.

Rozdział 4

Kolejnych kilka wschodów słońca było dla Adama tylko utrapieniem, czymś do wielkich przemyśleń, nie pojmował, dlaczego ON to zrobił i czemu to zrobił. Jak to było możliwe, że dał się ponieść wybrednym gadaninom jego kolegów - wrogów. Chciał z nim tylko pogadać, jak tylko wróci, a miało to być już niedługo wyjechał w ogrodniczą delegację, po nawozy, ażeby jego roślinki rosły jeszcze lepsze. Przemyślania Adama zakończył wchodzący właśnie tata. Adam widząc go, rzucił się na niego niczym lampart na zdobyć i szlochając zaczął mówić:
- Czemu to zrobiłeś!!
- Synku o co ci chodzi??
- W ogóle to po co przyszedłeś, przecież już od dawna nie płacisz mamie, a przychodzisz kiedy ci się tylko podoba, jednak pytam cię kolejny raz, czemu to zrobiłeś!!
- Synu, na prawdę nie wiem o co ci chodzi, przecież Arek powiedział że się nie do... - ojciec już prawie się by wygadał, gdy nagle Adam żucił go złowieszczym spojrzeniem, złapał zaczął go już prawie szarpać i syknął:
- Co ci Arek powiedział, co?? GADAJ!! - Adam już krzyczał, kiedy nagle zaczęła go budzić jego mama:
- Adam! Uspokój się, gadasz przez sen!!! Jak tak możesz!! Przecież masz już 12 lat!! - Najwyraźniej Adam tak rozmyślał, że usnął. Usiadł na łóżku, przetarł oczy i zaczął schodzić na dół na śniadanie, już z przyzwyczajenia zawsze patrzał na koszyk, który teraz stł pusty i uświętniał śmierć jego kochanego Dumlera.
Schodząc na dół zauważył, że orodnik o czymś rozmawia z mamą, bardzo szybko, mama kiwła głową i się rozeszli. Szybko przyszła do domu i oznajmiła Adamowi:
- Ogrodnikowi jest przykro, że pies zdechł - powiedziała smutno
- No dobrze, ale czy wiadomo kto to zrobił??
- Nie, jeszcze nie, ale policja wszczęła śledztwo - i w tym momencie mama okłamała Adama, gdyż policja nawet nie wiedziała o tym, a poza tym ona uważa, że nie warto w to mieszać policję, jego mama jest na prawdę dziwna, potrafi być okropna, ale i potulna jak kotek, sam Adam nie rozumiał swojej mamy, być może dlatego, że spędza z nią bardzo mało czasu.
- Mamo... - zaczął Adam spokojnie - Ja wiem, kto to zrobił... to on, ogrodnik - wskazał palcem na umorusanego od piachu ogrodnika.
- Nie bądź głupi!! - Rzekła mama tym razem już dość groźnie, więc Adam uznał to za czas, kiedy trzeba się wycofać i zaczął zaglądać do lodówki, by zjeść coś na śniadanie.
    Po śniadaniu, Adam nie miał nic do roboty, ponieważ dzisiaj jest niedziela, a zawsze w niedziele Adam jest wolny od mamy. Poszedł więc do piwniczki ogrodnika i co tam zastał? Zobaczył, ze jest ona ładnie wysprzątana, narzędzia są w jak najlepszym porządku, tylko ogronik jakiś dziś ponury, Adam podszedł do niego, chciał się coś zapytać, lecz zobaczył Jego fartuch, był poplamiony krwią. Adam chciał coś krzyczeć, lecz wydał z siebie cienki pisk, ogrodnik rzucił się na niego z siekierą, ładnie błyszczącą, trzymał go mocno za szmaty i szepnął:
- Ja wiem, że ty wiesz, czyli razem wiemy, a wiesz co to oznacza dla ciebie - zaczął się szyderczo śmiać.

Rozdział 5

Obudź się!! Szybko!! Ile mam jeszcze czekać - krzyczał głos ogrodnika, Adamowi zdawało się, że z każdym krzyckiem coraz bardziej było mu lepiej, to tak jak by on krzyczał na wszystko, wyżywał się na wszystkim, ale tak nie było, ogrodnik nadal go więził tym razem nie przykładając mu siekiery do ucha i nie trzymając go za szmaty. Uznał, że najmniej będzie paprać się z zawiązaniem Adama do siekiery, przy czym, każdy jego ruch ranił go coraz bardziej w plecy, za sprawą ostrza siekiery. Czół się gorzej niż jeż, lub jeszcze gorzej, jak jakieś zwierze, które dostaje tymi kolcami, ale takimi ogromniastymi. Krew leciała ślicznie z jego pleców, krwawiąc i brudząc mu nową bluzkę. Adam czół, że czeka go najgorsze.
    Dobiegał piękny wiosenny wieczór, słońce ładnie zachodziło, tliły się jeszcze świeczki, lekko drgając na każdy powiew wiatru, który wtłaczał się przez lekko otwarte okno piwniczki ogrodnika. Jak na tę porę było dość ciemno. Adam czół, jak siekiera coraz głębiej dociera w zakamarki pleców, już dawno doszła do żeber, poprzez kręgi kręgosłupa. Nie wiedział co się dzieje z ogrodnikiem, z resztą nie obchodziło go to, w sumie chciał umrzeć, życie nie było dla niego łaskawe, przynajmniej on tak sądzi, bez rodzeństwa zawsze jest nudno, a rodziców albo nie ma, albo są rozzłoszczeni, nie licząc nie płacącego już od tygodni alimentów taty.
Wtem Adam usłyszał głośne kroki ogrodnika, poczół zimny dreszcz, wiedział że to się zaraz stanie, lecz jeszcze się nie stało. Ogrodnik odchylił swoje wargi i miłym tonem zapytał:
- Jak się masz Adasiu?? - Spojrzał na smętnego wychudziałego Adama, lecz ten chciał wiedzieć tylko jedno
- Dlaczego pan to zrobił!? Dlaczego!?
- Więc to chcesz wiedzieć mój synu...
- Niech pan nie mówi do mnie synu - Zaczął szlochać Adam, nie powstrzymując łez, z których leciała już krew.
- Więc powiem ci czemu, ale troszeczkę później, chodź, mogę ci powiedzieć teraz, ale najpierw mała nagroda dla mnie - Zaczął rechotać ogrodnik. Adam zauważył, że ten rozwiera rozporek, zdejmuje spodenki potem majtki, i zobaczył to, to było coś strasznego, nie wiedział co go czeka, ale był ciekawy co to będzie, nie zauważył już nawet, że mięso mu wychodzi spod krwawej siekiery. Wtedy to się zaczęło...
    Adam czół się, jak w siódmym niebie, nie wiedział co to jest, ani jak to robił, ale było to coś fajnego, coś "cool", chciał tego jeszcze, robił to szybciej, prawdziwa łezka zakręciła się mu w oku, i nagle Adam poczół ból, okropny ból, bo to teraz ogrodnik czół przyjemność, i on to robił dużo dłużej i szybciej, najwyraźniej miał wprawę, a Adam czół tylko ból, już nie tylko z siekiery, lecz z tego miejsca, które uważał zawsze za obce dla niego. Trwało to dłużej niż 20 minut. Po skończonym rytuale ogrodnik wyczyścił swojego, schował go, podniósł majtki, potem spodnie i lekko zapiął rozporek. Adam czół się okropnie, został zgwałcony, zmolestowany, bez jego zgody, chodź z początku było fajnie, to teraz poczół, że już umiera, ale ogrodnik miał inny plan.
- A teraz wyjawie ci sekret, który powinneś poznać przed śmiercią - Rzekł ogrodnik, pomarszczona stara twarz rozjaśniała a ten uśmiechnął się szyderczo. Zrobiła się już ciemna noc...

Rozdział 6

Ciemna noc świtała już dawno w oknach od piwniczki ogrodnika. Adam wykończony z bólu i z tego co zaszło ostatnio, przestał już myśleć. Czekał tylko, lecz dłużej już nie mógł. Ogrodnik spojrzał na niego, nie czekając na jego słowo zaczął rozmowę:
- Nie martw się, już niedługo twoje cierpienie zostanie ukrócone.. - Adam nic nie odpowiedział
- Bo widzisz... - zamyślił sie ogrodnik - To rzeczywiście ja zabiłem tego psa. - Adam lekko odchylił głowę, poczół, że stracił czucie w nogach - i wiesz, w pewnym stopniu namówili mnie do tego twoi koledzy. Twoi wrogowie... - Adam też o tym wiedział, chciał coś powiedzieć, coś krzyknąć, ale kolejny raz mowa zdawała sie tu być niepotrzeba i w sumie... nieposłuszna. Nie powiedział nic. - Heh, zostaje jeszcze sprawa zapłaty z ich strony, ale myśle, że to będzie już niedługo - Adam wiedział, że oni mu nie zapłacą, przecież podsłuchał ich rozmowy.
- Drogi Adamie, więc teraz wyjawię ci powód, najważniejszy powód, dla którego zabiłem twojego psa... - Adam czół, że jednak się nie dowie, a już będzie koniec, lecz czekało go najgorsze...
- Tak więc, zabiłem twojego psa, bo mnie denerwował, ciągle rozkopywał ogród, i sikał, srał na kwiatki!! Byłem zdenerwowany, wszystko śmierdziało, a nikt prócz mnie nie raczył posprzątać, denerwował mnie, aż wkońcu kiedy zniszczył młode drzewko od początku zasiane przeze mnie, byłem już okropnie zdenerwowany. Ta kropla przepełniła czarę goryczy. Podkradłem się w nocy i... użyłem wszystkiego co miałem, by zemścić się na nim, w imieniu kwiatków. No, coż, ale to już koniec... twój koniec... niestety. Dam ci jeszcze chwilę, muszę iść po drugą siekierę.
Adam nie wiedział już co robić, w sumie to był przygotowany na tę śmierć, ale trochę się denerwował, chciał uciekać, ale teraz już nawet ręce odmówiły mu posłuszeństwa. chciał krzyczeć, lecz nie mógł. Poprzypominał sobie stare czasy, jak to było fajnie bawić się z pieskiem i w ogóle, dużo tego nie było, więc szybko wyczerpał mu się życiorys. Zauważył że w tej samej chwili przyszedł ogrodnik z siekierą, porządną, czyściutką i wyostrzoną co do 1/10 milimetra.
Pożegnaj się ze swoją.... ?? - powiedział ogrodnik biorąc wielki zamach siekierką, lecz musiał przerwać, gdyż do piwniczki wpadła mama, przerażona tym co zobaczyła, a znalazła się tu, przez przypadek. Nie szukała swojego syna, nie obchodziło jej, co się z nim dzieje, Adam dobrze o tym wiedział. Zdąrzyła tylko krzyknąć głośne "nieeee!!" lecz w połowie urwała, przynajmniej tak się już Adamowi zdawało. Z resztą, nie wiedział dalej co się dzieje, czół tylko jak zimne ostrze przebija mu najpierw skórę, potem dobija się do naczyń krwionośnych, aż wkońcu do kręgów szyjnych i wylotem w drógą stronę. Czół jeszcze przez chwilę, że żyje, ale to była sekunda, nawet mniej, i potem zapadła ciemność, była głucha cisza, a Adam zauważył światełko na końcu tunelu. Instynktownie zaczął do niego iść, ale jego podświadomość już zniknęła. Adam zmarł. Matka z przerażeniem oglądała śmierć syna, na własnych oczach. Po chwili jednak jej mina zmieniła się, z przerażonej, na lekko, potem słabo aż wreszcie w ogóle przerażoną. W końcu rozchmurzyła się, podeszła niewinnie do ogrodnika, klepiąc go w ramię rzekła
- No wreszcie, dzieki ci słonko - mówiąc to, rzuciła go na prowizoryczny stolik i zaczęła go całować. Nie obchodziło ją nic, ani nikt. Ważne że pozbyła się tak okropnego ciężaru jakim był jej syn.